Ta strona używa plików cookie. Dowiedz się więcej o celu ich używania w przeglądarce.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki
ZOBACZ OPCJE DOSTĘPNOŚCI

Prawe ręce scenografa

Chociaż dla niej to pierwszy festiwal, zna go od dawna z opowieści swojego taty. Prywatnie – córka Marka Grabowskiego, autora projektów 34. festiwalowych scenografii, zawodowo – jego asystentka. O tym jak Magdalena wyobrażała sobie nasze miasto i dziecięcą imprezę, oraz jaka będzie jej rola podczas tegorocznego wydania MDFPiT rozmawia z nią Izabela Bobrowska.


Izabela Bobrowska: Ojciec wspominał swoje pobyty w Koninie? Ciekawa jestem Twoich wyobrażeń i wspomnień.

Magdalena Grabowska: Zawsze, kiedy jechał do Konina, czułam, że jedzie do siebie. Mówił, że to jego Konin, że czuje się tutaj jak w domu, wspominał, że panuje tu wyjątkowa atmosfera, że pracuje się dobrze, dzięki ludziom, z którymi przez wiele lat mocno się zżył. Wspominał niedawno, jak się zapaliła dekoracja w amfiteatrze i że ugasił ją swoimi rękami. I taką, od której zaczęły odrywać się elementy, kiedy wzniósł się porywisty wiatr. Przygód na pewno mu nie brakowało! Podczas festiwali nie miałam z nim dużo kontaktu, bo był zajęty, ale zawsze po powrocie mówił, że tu jest ekstra!

IB: I nie byłaś chętna, żeby mu potowarzyszyć?

MG: Było mu tak dobrze, że nie chciałam przeszkadzać (śmiech). A tak naprawdę, natłok pracy powodował, że tata nie chciał mnie wcześniej zabrać. Zawsze mu powtarzam, że moja kariera mogła się zupełnie inaczej potoczyć. Mogłabym na przykład tańczyć? Bo o śpiewaniu raczej nie mówmy (śmiech).

IB: To Twoja premiera na konińskim festiwalu. Jak się przygotowywałaś do współpracy z ojcem, który nie zapominajmy – jest uznanym w Polsce scenografem?

MG: Pomogłam mu w realizowaniu jego wizji. Tata jest artystą, wobec tego musiałam ogarnąć inne przyziemne sprawy, takie jak zamówienia. Do budowy scenografii potrzebne jest multum najróżniejszych elementów, na mojej głowie są też kwestie administracyjne. Skończyłam marketing i zarządzanie, zadania, które mi przydzielił zgadzają się w większości z moimi kwalifikacjami. Nie zajmuję się tylko projektowaniem.

IB: Więc nie brałaś nigdy udziału w projektowaniu scenografii?

MG: Brałam. Jako dziecko byłam odpowiedzialna za kolorowanie wszystkich jego projektów. Tata rysował, ja nakładałam kolory. Pamiętam do dzisiaj jedną dekorację z Konina. Były tam wieżyczki, domki, ulice ustawione w półkolu. Kolorowanie sprawiło mi wiele radości, nareszcie mogłam się spełnić! Nie wiem, ile lat wtedy miałam? Osiem, dziesięć? Każdy dach był inny, okiennice…

IB: A jak do pracy przygotowuje się Marek Grabowski?

MG: Nie przygotowuje się, on po prostu WIE.

IB: Siada i rysuje?

MG: Nie ma jako takiego procesu. Po prostu wie. Kiedyś rysował, teraz tłumaczy grafikowi swoją wizję, a on przenosi ją do komputera. Nie jest tak, że ojciec rozmyśla cały tydzień, ogląda albumy, etc. Przynajmniej ja nie odbieram tego w ten sposób.

IB: Mateusz, Twój brat, który współpracował z festiwalem przez ostatnie lata, również projektuje. Pamiętam jego ostre, ale merytoryczne spory z ojcem. Mateusza ściąga w stronę nowoczesnych technologii, ojca – w stronę konkretu i materii, i w efekcie udało im się oba te światy złączyć. Ciekawa jestem jednak czegoś innego: co o festiwalu dziecięcym mówił Ci Twój brat.

MG: Powiedział mi, że jak przyjadę, będę zaskoczona.

IB: A jesteś zaskoczona?

MG: Jestem. Bo obserwuję ojca w interakcjach z ludźmi stąd i lubię go widzieć w takich sytuacjach. Byliśmy ostatnio w Warszawie, można powiedzieć, że było to bezosobowe. Mieliśmy pracę do wykonania, dekoracja została zbudowana, wszyscy rozjechali się do domów, kompletnie bez emocji. Potem byliśmy w Poznaniu, gdzie przez wiele lat ojciec był  dyrektorem artystycznym oddziału TVP, ma tam jeszcze wielu znajomych i to już było coś zupełnie innego. Co chwilę kogoś spotykał, rozmawiał. Tak samo tutaj. Ludzie podchodzą, witają się serdecznie, rozmawiają. Widać ich zażyłość i przywiązanie. A ja odkrywam wtedy ojca, którego nie znałam.

IB: Bywałaś z nim na innych festiwalach?

MG: Jeździmy razem od dłuższego czasu. Nie byłam tylko w Opolu, ale w Kołobrzegu, Świnoujściu, w Brukseli, gdzie przygotowywał polski pawilon przed wejściem Polski do Unii Europejskiej – tak. Byliśmy też na EXPO w Saragossie. Niestety nie było mi dane odwiedzić Japonii, gdzie projektował i budował polską ekspozycję.

IB: Marek Grabowski ma pracownię czy projektuje w domu?

MG: Jak byłam mała miał pracownię poza domem. To było super miejsce, kolorowe, farb miliard, ciemnia, w której ojciec wywoływał swoje zdjęcia. Teraz ma w domu osobne pomieszczenie, do którego nikogo nie wpuszcza (śmiech). Zawsze są awantury, że ktoś mu wchodzi i coś wynosi. To jest jego! Kredki, flamastry, etc. W dzieciństwie było mi trudno to przyjąć.

IB: A czego się uczysz przy tacie-scenografie?

MG:  Czasem mi się wydaje, że wielu niepotrzebnych rzeczy (śmiech). Ale potem okazuje się, że wśród moich znajomych nikt nie ma tak niesamowitej wiedzy na tematy techniczne. Na temat śrub, wkrętów, styropianów. Kupowania. Od dziecka wiem, co to przycinanie, plotowanie, wydruki wszelkiego rodzaju. Wychowałam się w takim świecie. Wiem, gdzie zadzwonić, pojechać, żeby znaleźć elementy potrzebne do budowy scenografii.

IB: Gdybyś sama miała ją przygotować?

MG: Myślę, że bym sobie poradziła. Jesteśmy w Koninie od poniedziałku, wzdłuż i wszerz zjeździłam miasto, bo ojciec co chwilę mnie po coś wysyła, po folie, coś wyciąć. Wymaga ode mnie natychmiastowej orientacji w terenie. Sprawdza, czy zapamiętałam drogę. To samo było w Poznaniu. Ale wszystko już znalazłam. Taka umiejętność jest konieczna, bo zawsze czegoś brakuje.

IB: Pakujecie się chyba w tiry?

MG: Do Konina zawsze jedzie tir.

IB: Z ilu elementów składa się tegoroczna scenografia?

MG: Trudno dokładnie policzyć, ale z około stu. Ojciec zabiera zawsze więcej elementów, potem na miejscu zmienia wizję. I czegoś jest za dużo. Czegoś  nie ma. Stres bywa spory, ale on chyba lubi pracę w takiej adrenalinie. Zawsze coś wymyśli, inaczej połączy, dołoży, przełoży, zrobi coś z niczego. Mankament jest taki, że nigdy nie ma listy i często zapomina powiedzieć na głos, co jest potrzebne (śmiech). W dodatku wszystko musi zrobić sam. Nie odpuści. Imponuje mi to, że nie ogranicza się do wręczenia projektu, ale uczestniczy w jego realizacji – od początku do końca.

IB: To może wciągniemy go na listę rekwizytów festiwalu i zagwarantujemy mu wieczność?

MG: Chyba by się załamał. Jako rekwizyt nie miałby przecież nic do roboty. Straszy czasem, że rzuci to wszystko i pójdzie na emeryturę, ale to tylko pogróżki. To jedna z sytuacji, której sobie nie wyobrażam: ojciec, który siedzi w domu i nic nie robi.

IB: Zdaje się, że po tym wywiadzie Cię wydziedziczy…


Na zdjęciu: Magdalena Grabowska, asystentka scenografa 34. MDFPiT w Koninie (2013).
Fot.: Andrzej Moś

serv kdkkonin